MCaleb
Użytkownik
- Dołączył
- 29 Grudzień 2016
- Wiadomości
- 317
- Punkty z reakcji
- 3
- Punkty
- 18
(fragment wpisu z X-21: Reloaded 11 stycznia 2015 roku)
Wczesny ranek. Chwila, moment... a może późny wieczór?
Nieistotne, pora dnia absolutnie nie jest tu istotna. Ot, szarówka, jak zawsze w Zonie. Ciemnym lasem idzie postać w wysokim kapeluszu i fraku, jakby nigdy nic.
Coś tam nawet sobie nuci.
Spośród drzew widać jakieś zabudowania, ku którym zmierza. Nie może być to nic innego, jak kompleks badawczy w samym środku głuszy.
Jedynym dźwiękiem, przerywający monotonię szumu lasu jest kołysząca się brama na jednym zawiasie. Dość zresztą pordzewiała.
Postać chrząka niezadowolona i materia nieożywiona dostaje solidnego kopa. Brama wylatuje w powietrze na kilkadziesiąt metrów, by roztrzaskać się malowniczo na środku placyku, porośniętego suchą trawą i niezidentyfikowanymi krzewami. Gdzieniegdzie widać nawet młode drzewka.
Sam kompleks także nie wygląda zbyt dobrze, choć wygląda lepiej niż smutna sterta poskręcanego złomu, którym stała się brama. Wszystkie okna zieją czernią wybitych okien, a farba już dawno złuszczyła się i poodpadała płatami, zalegając pod ścianą, razem z fragmentami tynku.
Miejsce wyglądało na opuszczone i to od dawna.
Po krótkiej inspekcji i kolejnym chrząknięciu postać podeszła do - o dziwo - wciąż zamkniętych na kłódkę drzwi wpuszczonych w elewację budynku.
Drzwi, jak i kłódka, były lekko skorodowane, a i zielona farba je pokrywająca nie wyglądała już najlepiej, jednak przy użyciu klucza całość została sprawnie otworzona.
Oczywiście klucz ten miał ze sobą przybysz.
Przekroczywszy próg, w milczeniu, skierował się szybkim krokiem w sobie tylko znanym kierunku, omijając szkielety ludzkie oaz szczątki, które do ludzi z pewnością nie należały. Jedno jednak było pewne - nic nie przeżyło w kompleksie.
Zawalona klatka schodowa nawet go nie spowolniła - tam, gdzie nie wystawały resztki betonu czy zbrojenia, po prostu odbijał się z gracją od ścian kierując się w dół.
Wreszcie, kilka pięter niżej, wszedł w ciemny korytarz. Dłonią odzianą w rękawiczkę dotykał odrapanych ścian, gdy posuwał się naprzód.
Przystanął w końcu przed drzwiami, na których wydrapano jakieś wyrazy, niewidoczne w egipskich ciemnościach, lecz poza nimi znajdowała się jakaś plakietka. Drugi klucz błysnął w ciemności, jakby był promieniem zachodzącego słońca i moment później drzwi stanęły otworem.
-Dobrze być w domu. - Westchnął Caleb, po czym przywalił pięścią we włącznik światła. Żarówka u powały zamigotała, wyrwana ze snu wiecznego, po czym powoli rozgrzewała wolfram, niby nie wierząc, że ktoś powołuje ją znów do życia. A przynajmniej tak napisałby jakiś kiepski poeta, bo materia nieorganiczna nie miała nic do powiedzenia w tej sytuacji.
Wnętrze biura wyglądało tak, jak je zostawił, pomijając walający się wszędzie kurz.
Ot, biurko ze starodawnym komputerem, wygodny fotel, odrapana kanapa, na której wylegiwał się zazwyczaj Caerbannog; jeszcze bardziej odrapana szafa i kołyszący się stojak na ubrania.
Nie czekając aż światłość rozpali się do końca, MC otworzył szafę, wzbijając tumany kurzu, po czym zamienił swój aktualny ubiór w nanosekundę na czarny kombinezon SEVA z błękitnymi wstawkami i tajemniczymi naszywkami z logiem radioaktywności i napisem “X-21”. Jedyną zmianą standardowego kombinezonu był brak “akwarium” na głowie, gdzie zastąpiła go zielona maska MC-1 bez założonego filtra i naciągnięty na głowę kaptur.
-No, czas rozruszać towarzystwo. - Caleb uśmiechnął się wrednie spod p.gaza i ruszył głębiej w czeluści kompleksu odpalić maszynerię naprowadzania Laborantów.
Jeżeli to zawiedzie, to cóż… trzeba będzie wskrzeszać martwych.
Wczesny ranek. Chwila, moment... a może późny wieczór?
Nieistotne, pora dnia absolutnie nie jest tu istotna. Ot, szarówka, jak zawsze w Zonie. Ciemnym lasem idzie postać w wysokim kapeluszu i fraku, jakby nigdy nic.
Coś tam nawet sobie nuci.
Spośród drzew widać jakieś zabudowania, ku którym zmierza. Nie może być to nic innego, jak kompleks badawczy w samym środku głuszy.
Jedynym dźwiękiem, przerywający monotonię szumu lasu jest kołysząca się brama na jednym zawiasie. Dość zresztą pordzewiała.
Postać chrząka niezadowolona i materia nieożywiona dostaje solidnego kopa. Brama wylatuje w powietrze na kilkadziesiąt metrów, by roztrzaskać się malowniczo na środku placyku, porośniętego suchą trawą i niezidentyfikowanymi krzewami. Gdzieniegdzie widać nawet młode drzewka.
Sam kompleks także nie wygląda zbyt dobrze, choć wygląda lepiej niż smutna sterta poskręcanego złomu, którym stała się brama. Wszystkie okna zieją czernią wybitych okien, a farba już dawno złuszczyła się i poodpadała płatami, zalegając pod ścianą, razem z fragmentami tynku.
Miejsce wyglądało na opuszczone i to od dawna.
Po krótkiej inspekcji i kolejnym chrząknięciu postać podeszła do - o dziwo - wciąż zamkniętych na kłódkę drzwi wpuszczonych w elewację budynku.
Drzwi, jak i kłódka, były lekko skorodowane, a i zielona farba je pokrywająca nie wyglądała już najlepiej, jednak przy użyciu klucza całość została sprawnie otworzona.
Oczywiście klucz ten miał ze sobą przybysz.
Przekroczywszy próg, w milczeniu, skierował się szybkim krokiem w sobie tylko znanym kierunku, omijając szkielety ludzkie oaz szczątki, które do ludzi z pewnością nie należały. Jedno jednak było pewne - nic nie przeżyło w kompleksie.
Zawalona klatka schodowa nawet go nie spowolniła - tam, gdzie nie wystawały resztki betonu czy zbrojenia, po prostu odbijał się z gracją od ścian kierując się w dół.
Wreszcie, kilka pięter niżej, wszedł w ciemny korytarz. Dłonią odzianą w rękawiczkę dotykał odrapanych ścian, gdy posuwał się naprzód.
Przystanął w końcu przed drzwiami, na których wydrapano jakieś wyrazy, niewidoczne w egipskich ciemnościach, lecz poza nimi znajdowała się jakaś plakietka. Drugi klucz błysnął w ciemności, jakby był promieniem zachodzącego słońca i moment później drzwi stanęły otworem.
-Dobrze być w domu. - Westchnął Caleb, po czym przywalił pięścią we włącznik światła. Żarówka u powały zamigotała, wyrwana ze snu wiecznego, po czym powoli rozgrzewała wolfram, niby nie wierząc, że ktoś powołuje ją znów do życia. A przynajmniej tak napisałby jakiś kiepski poeta, bo materia nieorganiczna nie miała nic do powiedzenia w tej sytuacji.
Wnętrze biura wyglądało tak, jak je zostawił, pomijając walający się wszędzie kurz.
Ot, biurko ze starodawnym komputerem, wygodny fotel, odrapana kanapa, na której wylegiwał się zazwyczaj Caerbannog; jeszcze bardziej odrapana szafa i kołyszący się stojak na ubrania.
Nie czekając aż światłość rozpali się do końca, MC otworzył szafę, wzbijając tumany kurzu, po czym zamienił swój aktualny ubiór w nanosekundę na czarny kombinezon SEVA z błękitnymi wstawkami i tajemniczymi naszywkami z logiem radioaktywności i napisem “X-21”. Jedyną zmianą standardowego kombinezonu był brak “akwarium” na głowie, gdzie zastąpiła go zielona maska MC-1 bez założonego filtra i naciągnięty na głowę kaptur.
-No, czas rozruszać towarzystwo. - Caleb uśmiechnął się wrednie spod p.gaza i ruszył głębiej w czeluści kompleksu odpalić maszynerię naprowadzania Laborantów.
Jeżeli to zawiedzie, to cóż… trzeba będzie wskrzeszać martwych.