Nowinki

Welcome to Laboratorium X-21

Join us now to get access to all our features. Once registered and logged in, you will be able to create topics, post replies to existing threads, give reputation to your fellow members, get your own private messenger, and so, so much more. It's also quick and totally free, so what are you waiting for?

X-21

MCaleb

Użytkownik
Dołączył
29 Grudzień 2016
Wiadomości
317
Punkty z reakcji
3
Punkty
18
(fragment wpisu z X-21: Reloaded 11 stycznia 2015 roku)

Wczesny ranek. Chwila, moment... a może późny wieczór?
Nieistotne, pora dnia absolutnie nie jest tu istotna. Ot, szarówka, jak zawsze w Zonie. Ciemnym lasem idzie postać w wysokim kapeluszu i fraku, jakby nigdy nic.
Coś tam nawet sobie nuci.
Spośród drzew widać jakieś zabudowania, ku którym zmierza. Nie może być to nic innego, jak kompleks badawczy w samym środku głuszy.
Jedynym dźwiękiem, przerywający monotonię szumu lasu jest kołysząca się brama na jednym zawiasie. Dość zresztą pordzewiała.
Postać chrząka niezadowolona i materia nieożywiona dostaje solidnego kopa. Brama wylatuje w powietrze na kilkadziesiąt metrów, by roztrzaskać się malowniczo na środku placyku, porośniętego suchą trawą i niezidentyfikowanymi krzewami. Gdzieniegdzie widać nawet młode drzewka.
Sam kompleks także nie wygląda zbyt dobrze, choć wygląda lepiej niż smutna sterta poskręcanego złomu, którym stała się brama. Wszystkie okna zieją czernią wybitych okien, a farba już dawno złuszczyła się i poodpadała płatami, zalegając pod ścianą, razem z fragmentami tynku.
Miejsce wyglądało na opuszczone i to od dawna.
Po krótkiej inspekcji i kolejnym chrząknięciu postać podeszła do - o dziwo - wciąż zamkniętych na kłódkę drzwi wpuszczonych w elewację budynku.
Drzwi, jak i kłódka, były lekko skorodowane, a i zielona farba je pokrywająca nie wyglądała już najlepiej, jednak przy użyciu klucza całość została sprawnie otworzona.
Oczywiście klucz ten miał ze sobą przybysz.
Przekroczywszy próg, w milczeniu, skierował się szybkim krokiem w sobie tylko znanym kierunku, omijając szkielety ludzkie oaz szczątki, które do ludzi z pewnością nie należały. Jedno jednak było pewne - nic nie przeżyło w kompleksie.
Zawalona klatka schodowa nawet go nie spowolniła - tam, gdzie nie wystawały resztki betonu czy zbrojenia, po prostu odbijał się z gracją od ścian kierując się w dół.
Wreszcie, kilka pięter niżej, wszedł w ciemny korytarz. Dłonią odzianą w rękawiczkę dotykał odrapanych ścian, gdy posuwał się naprzód.
Przystanął w końcu przed drzwiami, na których wydrapano jakieś wyrazy, niewidoczne w egipskich ciemnościach, lecz poza nimi znajdowała się jakaś plakietka. Drugi klucz błysnął w ciemności, jakby był promieniem zachodzącego słońca i moment później drzwi stanęły otworem.
-Dobrze być w domu. - Westchnął Caleb, po czym przywalił pięścią we włącznik światła. Żarówka u powały zamigotała, wyrwana ze snu wiecznego, po czym powoli rozgrzewała wolfram, niby nie wierząc, że ktoś powołuje ją znów do życia. A przynajmniej tak napisałby jakiś kiepski poeta, bo materia nieorganiczna nie miała nic do powiedzenia w tej sytuacji.
Wnętrze biura wyglądało tak, jak je zostawił, pomijając walający się wszędzie kurz.
Ot, biurko ze starodawnym komputerem, wygodny fotel, odrapana kanapa, na której wylegiwał się zazwyczaj Caerbannog; jeszcze bardziej odrapana szafa i kołyszący się stojak na ubrania.
Nie czekając aż światłość rozpali się do końca, MC otworzył szafę, wzbijając tumany kurzu, po czym zamienił swój aktualny ubiór w nanosekundę na czarny kombinezon SEVA z błękitnymi wstawkami i tajemniczymi naszywkami z logiem radioaktywności i napisem “X-21”. Jedyną zmianą standardowego kombinezonu był brak “akwarium” na głowie, gdzie zastąpiła go zielona maska MC-1 bez założonego filtra i naciągnięty na głowę kaptur.
-No, czas rozruszać towarzystwo. - Caleb uśmiechnął się wrednie spod p.gaza i ruszył głębiej w czeluści kompleksu odpalić maszynerię naprowadzania Laborantów.
Jeżeli to zawiedzie, to cóż… trzeba będzie wskrzeszać martwych.
 

Alechemik

Użytkownik
Dołączył
30 Grudzień 2016
Wiadomości
78
Punkty z reakcji
0
Punkty
6
Lokalizacja
Prywatna willa JP2
Alchemik przemierzał Czerwony Las, co rusz oglądając się za siebie, to patrząc się jak idiota po wyschniętej ściółce. Był ubrany w czarny płaszcz z kapturem, maskę po Sevie, oraz pumpy w kolorze sraczkowatego brązu.
-Kurwa, na pewno coś mi zaraz wypadnie z plecaka... - pomyślał.
Od 2013 roku strój Ala zmienił się w kompletne łachmany. Stary dobry kombinezon Monolitu został sprzedany, dobra Dao-12 zamieniona na lekko pordzewiały MP5, a plecak miał więcej łat, niż pierwotnego materiału. Ten właśnie plecak był powodem, dla którego Al ciągle przegrywał ze swoją nerwicą natręctw. Już dwa razy z tego dziurawego skurwiela wypadło mu coś i potem musiał biegać w te i we wte nocy, szukając zguby. Dodatkowo... Znowu w życiu mu nie wyszło. Brak spokoju, hipochondria i samotność doskwierały naszemu milusińskiemu. Jedyną otuchę dawały mu święty kryształ z niebios zwany Monolitem, oraz książki Aleistera ''Słoneczko'' Crowleya.
Nagle wyskoczył do przodu, dotarł do najbliższego kamienia, ściągnął maskę i zaczął drapać się po nosie.
-Pierdolony katar- syknął. Nie znosił świądu, czy niewygody.
Miał dosyć ładną twarz... Ale tylko dla jakiejś antropomorficznej lisicy. Alchemik miał całe ciało pokryte czarnym futrem, podłużny lisi pysk i czerwone oczy. Wcześniej jego kolor futra był normalny, rudy, a czupryna była brązowa. Wszystko to zaczęło się od Niej... Tęsknił za nią. Nie mógł sobie wybaczyć, że przestał zabiegać o jej przyjaźń. Kochał jej okulary, koci ogon i wspólne wypady do anomalii... Syknął, siadając na kamieniu, zacisnął ręce i przyłożył do czoła. Po chwili bezruchu wziął z kieszeni czekoladę i zaczął jeść. Czekolada dawała zapomnienie. Neurony w jego lisim mózgu zaczęły pracować znowu w prawidłowy sposób, choć na chwilę... Po kwadransie nałożył maskę Seva i zaczął iść w stronę Limańska. Gdy wyszedł z lasu, wyczuł dziwne wibracje w rejonie krocza. Przystanął zdziwiony. Szybkim susem włożył ręce w gacie i wyciągnął PDA.
-Nie może być...- szepnął.
Na ekranie starego palmtopa widniała wiadomość napisana zbyt poprawnie, zarówno stylistycznie, jak i gramatycznie, by była dziełem przypadku...
'' X-21 znowu nadaje. Wiesz gdzie iść, prawda?''
-Pierdolić plecak- pomyślał Al, zmienił kierunek o 90 stopni i skoczył do przodu, omijając susami wszelkie anomalie i mutanty.
 

Najemnik

Użytkownik
Dołączył
29 Grudzień 2016
Wiadomości
74
Punkty z reakcji
1
Punkty
8
Lokalizacja
Tuż obok Tajemnicy Lasu
-Co chwilę się coś pierdzieli. Jak nie system doprowadzania wody, to pijawka wpierdzieli się do szybu wentylacyjnego i sprzątać to trzeba, rozumiesz to? Pojmujesz? Masz to wpisane w swoje cyferki?- Najemnik wymachując młotkiem produkował się do komputera pokładowego. Odkąd pamięta- a pamięć kończy mu się na czarnej dziurze- mieszkał w rozbitym statku kosmicznym. Miejsce, w którym ten potężny frachtowiec się rozbił było naprawdę dziwne. Dziwne anomalie, przebrzydłe stworzenia i jakieś fikuśne ohydne śmiecie, które miały podobno magiczne zdolności.
Do statku dotarł prawie nagi- gdy wpadł w jedną z anomalii, omal nie rozerwała go na strzępy. Pozbawiła go jedynie większej części ubrań i dosyć sporego kawałka skóry na lewym pośladku. Z tym jednak aparatura medyczna frachtowca poradziła sobie bez mniejszych problemów. No ale i na statku znalazł jakieś ciuchy. Przede wszystkim swoje ciuchy. Parę dni zajęło mu odnalezienie jego niegdysiejszej kajuty.
Z Zony- bo tak nazywali to miejsce tubylcy- przyniósł jedynie obdrapane PDA. Sam nie wiedział jakim cudem w czymś co było kiedyś jego spodniami została kieszeń, a w tej kieszeni niewielki elektroniczny badziew. Niestety był niesprawny i wciąż pracował nad jego uruchomieniem. A raczej "pracował". W nawale prac, których celem było doprowadzenie tej kupy złomu do warunków mieszkalnych nie za bardzo znajdował czas na podreperowanie przenośnego komputera. Głównie zajmował się zapewnieniem sobie wszelkich dogodności potrzebnych do egzystowania w godny sposób i oczyszczaniem z maszkar, które jeszcze w przestrzeni kosmicznej przemieniły prawie całą załogę w urocze krwiożercze bestie- te jednak w całym swoim szaleństwie traktował przyjaźnie. Gdy obijały się o ściany w sąsiednich pomieszczeniach prowadził z nimi względny dialog. On poruszał kwestie filozoficzne i egzystencjalne, one odpowiadały mu jękami i warknięciami.
Traktował to jako antybiotyk na dopadającą go demencję. Jak nie ma do kogo otworzyć japy, człowiek zaczyna bzikować. Jak zbzikuje- nie ma dla niego powrotu. Komputer pokładowy słuchał, ale moduł głosowy był martwy jak tylko martwy może być moduł głosowy.
Gdy skończył naprawiać łóżko stwierdził, że zajmie się teraz PDA. Nie pamiętał, po co mu ono, ale naprawę traktował jako wyzwanie. Przełączał kabelki, lutował co wydawało mu się być przeznaczonym do lutowania i rzucał najostrzejszymi przekleństwami jakie znał. W końcu ekranik urządzenia zamrugał i zaczął jednostajnie świecić.
-A-ha skurwysynu! Teraz działasz. A to co...?- zapytał sam siebie gdy po uruchomieniu urządzenia wyświetliła się na nim wiadomość. Momentalnie zakręciło mu się w głowie od wracających wspomnień. Na początku zwymiotował, ale po chwili uśmiechnął się do siebie.
-Wiesz co komputer? Uruchom tak za godzinę reaktor na 130% mocy. Pięknie ta kupa złomu pierdolnie. A ja? Ja wracam na swoje stare-nowe śmiecie...
 

Lenny Weisstein

Użytkownik
Dołączył
28 Grudzień 2016
Wiadomości
348
Punkty z reakcji
12
Punkty
18
Lokalizacja
Cave of the Past
Wpis napoczęty w 2015 roku. Nawet chciało mi się wykonać ilustracje!

Dzień wczorajszy. Bakistan, gdzieś w górach na granicy z Indiami.
Kebab wolno kręcił się na rożnie w barze naprzeciwko sklepu z pamiątkami, mającego jednocześnie funkcję lokalnej biblioteki, apteki, bezpieki oraz ośrodka kultury. Lenin spokojnie zastanawiał się nad wyborem napoju którym to miał zamiar zwilżyć język spalony przyprawami narodowego specjału, którego zapach wabił miejscowych oraz ich kozy z odległości, rzec by można, nawet i kilku mil.
Prawda to, Abdul serwował najlepszy kebab w całym powiecie, a na pewno w wiosce.
Rozmyślania nad wyborem herbaty przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
Assalam alekum. - przywitał się omotany kefiją dostawca.
Walekum assalam. - z szacunkiem odpowiedział kucharz, rzeźbiąc w kebabie niczym antyczny grecki artysta w marmurze.
- Przywiozłem dostawę, z racji paru dni spóźnienia szef dorzucił coś od siebie.
- Wnieś na zaplecze. Nie znam Cię, młody człowieku, gdzie poprzedni dostawca?
- Spadł z muła na drodze z miasta, nie będzie go parę miesięcy.
Nietutejszy akcent i nienajlepsza znajomość urdu dały Leninowi znać, przy czym głos młodego dostawcy wydawał się dziwnie znajomy.
- Jako rekompensatę szef kazał przekazać dodatkową skrzynkę napojów gazowanych, wysoka jakość, import z Nigerii! Pan spróbuje, ta akurat jest moja. - dostawca otworzył butelkę i podał gościowi stojącemu najbliżej niego – w skromnej Lenkowej osobie.
Lenin spojrzał na butelkę. Ebola Cola. Made in Niggeria by CabalCo. Lenin nigdy nie był w Afryce ale tam właśnie wybierał się jako następny punkt swojej wielkiej podróży po krajach wiecznej wspaniałości, takich jak Panau, Arstoczka, Estonia czy Walia. Napój wyglądał i pachniał dobrze, przy czym podejrzany dostawca jednocześnie wzbudzał zaufanie i podejrzenie.
- Złego diabli nie biorą. - pomyślał Lenin i haustem pociągnął z butelki.
Napój smakował równie dobrze jak wyglądał oraz brzmiała jego nazwa, toteż po degustacji dawny bolszewik dokupił jeszcze dwie butelki, akurat gdy jego kebab z kozim serem i sałatką z kiszonego arbuza był gotowy. Gdy już Lenin był bliski końca konsumpcji obiadu, dostawca zdążył wrócić z zaplecza.
- A nu cheeki breeki i v damki. - mruknął na porzegnanie.
Leninowa szczęka do tej pory niezmącenie medytująca nad smakiem i konsystencją kebaba zatrzymała się w połowie kęsa niczym za naciśnięciem przycisku „pauza”. Dawno już nie słyszał tego powiedzenia. I przede wszystkim nie spodziewał się go usłyszeć w tym miejscu. Po chwili zamyślenia zdał sobie sprawę że jego przerwa w pracy dobiega końca. Wstał od stołu i podziękował gospodarzowi za wyborną strawę. Z góry zapłacił za czerwoną herbatę, którą córka Abdula, urocza Afia, dostarczy po południu do miejsca pracy. W jego głowie rozbrzmiewały echem pożegnalne słowa dostawcy.
***

Rozmyślanie w komnacie westchnień przerwał grzmot.
Zona się upomina.
Wyszedłszy ze sracza Lenin skierował się ku łóżku, jednak zamiast zalec po długim dniu pełnym handlu takimi produktami jak Permabanin, Pavulon i gruszki do lewatywy, odsunął je od ściany odkrywając małą skrytkę w podłodze. Wyjął z niej niewielką drewnianą skrzyneczkę.
Chyba czas wrócić do domu. - pomyślal, wyjmując stare zdjęcie, kieszonkowy pistolet oraz
płócienny worek. Lenin miał dość podróży samolotami, pociągami, lotniami, osłami i hulajnogą. Awaryjna opcja szybkiej podróży wydała się obecnie przyjemniejszą, choć wciąż niewygodną alternatywą. Ale i podróż szybsza wymagała nakładu środków, jak i swoistego odpowiednika dworca kolejowego. A może portu? Lenek nigdy nie znalazł odpowiedniego terminu na miejsce z którego odbywa się międzywymiarowe podróże. Spakowawszy zawartość skrytki i prowiant na dwa dni marszu, wymknął się z izby uchodząc w kierunku Monolitu.
***
x21r-01.png

Centralny Instytut Praktyk Anormalnych był silnie strzeżony, ale w promieniu tysiąca kilometrów było to jedyne miejsce gdzie zasięg przekaźników Świadomości-Z umożliwiał nierozważne zabawy z nimi. Strażnik zewnętrznej bramy kompleksu, przyozdobionej państwową flagą, nie był jednak zbyt skory do podzielenia się sekretami instytutu z rewolucjonistą, zaś jednoosobowy szturm na kompleks nie wchodził w grę. Krążąc i skradając się wokół instytutu, Lenek nie mógł znaleźć wejścia niosącego mniejsze ryzyko znalezienia kolekcji pocisków w pośladkach. Ale dzisiaj mu się poszczęściło. Niczym zesłany przez Cudowny Kryształ dźwięk syreny pociągu rozniósł się wśród wzgórz.
Dzisiaj instytut wymieniał olej w stołówkowych frytkownicach!
Paliwo nuklearne wewnętrznego reaktora również miało zaszczyt zmiany, ale to tak na uboczu.
Wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu, bolszewik z prędkością olimpijczyka pognał w kierunku wcześniej zauważonej linii kolejowej. Niespecjalnie pomagała w tym długaśna piżama noszona na rzecz niewyróżniania się z tłumu. Odległość od chronionego wjazdu nie była zbyt wielka i szanse, by nie został zauważony raczej nie zasługiwały na wysoką ocenę.
Can't stop the rock!
Niewielka skarpa pozwoliła mu wskoczyć na ostatni wagon pociągu.
- Czemu to musiał być akurat węgiel? - pomyślał. Pociąg przejechał przez bramę. Gdy wymijał zespół niewielkich budynków, już dawno nie wykorzystywanych przez Instytut do niczego innego poza składowaniem rupieci i przerwami na papierosy składające się z czegoś innego niż tytoń, Lenny uznał za stosowne wyskoczyć. Nie miał w zwyczaju jeździć bez biletu. Zgodnie z oczekiwaniami, z kierunku bramy odezwały się gwizdki strażników i przeciągłe serie z Thompsonów i G3 będących na wyposażeniu ochraniającej obiekt armii bakistańskiej. Na szczęście, jej wyszkolenie przedstawiało marny poziom w standardach europejskich. Jak na Azję Środkową, chłopaki dawali radę. Mury pomieszczeń gospodarczych stanowiły zawiły labirynt, w którym Lenin mógł się z ochroną pobawić w chowanego. Cichnące stukanie pociągu zastąpił zbliżający się warkot motocykli patrolowych. Lenin zarepetował pistolet. Może nie przyjdzie go użyć. PDA zawibrowało wskazując na osiągnięcie niemalże maksymalnego zasięgu przekaźnika Zetowców. Jeszcze tylko sto metrów. Wiedział dokąd biec. Na szczęście ci źli nie umieją strzelać. Labirynt ciągnął się niczym Jaskinia Przeszłości. Pięćdziesiąt metrów. Pocisk odłupał kawałek tynku zaraz obok leninowej twarzy, wybielając opaleniznę pyłem. Dwadzieścia metrów. Nowy rekord na setkę pobity. Przygotowując się do wpadunku z impetem przez drzwi bolszewik nastawił rękę i napiął mięsień. Z gracją latającej świni i głośną bladzią na ustach odbił się od zamknietych drzwi lądując na popękanym od gorąca chodniku. Z drzwi zaśmiała się z niego szyderczo naklejka "ciągnąć". Wiedział, że nie ucieknie. Kule z kieszonkowego pistoletu na szczęście trafiły w koło motocykla patrolowego, a załoga wzbogaciła się o wiedzę praktyczną z zakresu prawa powszechnego ciążenia i bezwładności ciał. Zamieniwszy się z nimi postawami leżącymi, Lenin pociągnął za drzwi i wbiegł do środka. Drzwi szybko pokryły się wydęciami i dziurami po kulach, a wredna naklejka zapewne zrozumiała, kto śmieje się ostatni.
***

W budynku panował półmrok. Oddział emisji psionicznych nie miał zbyt dużego personelu. Praktyka ta miała na celu ograniczenie strat w ludziach na wypadek problemów. Ludzie tu pracujący nie mieli złudzeń, nad jak niebezpieczną materią pracują. Na leninowe szczęście, ochrona też wolała się tu nie zapuszczać, a odcięcie budynku wydawało się dla nich dość wygodną opcją. Naukowcy zaś, nie wiedząc dokładnie co działo się na zewnątrz, zdecydowali się zagrać w chowanego. Lenin nie miał jednak ani ochoty zostawać w budynku ani chwili dłużej niż było to konieczne, ani grać. Po znalezieniu głównej konsoli kontrolującej przekaźnik, sięgnął po płócienny woreczek i wyjął z niego okrągły, połyskujący przedmiot oraz pendrive'a. Przez USB podłączył ustrojstwo do konsoli, naturalnie 3 razy przekręcając nośnik pamięci zanim wszedł. Wiedzieliście że wtyczki USB są czterowymiarowe? Kalibracja. Wprowadzenie danych. Świetne warunki. Komuś w centrali musiało na tym zależeć. Co może dziać się w Zonie? Lenin trzy razy uderzył artefakt łokciem, dwa razy otwartą dłonią, po razie z każdej strony i trzy razy prawą ręką okrążył nad własną głową. Artefakt zaświecił błękitnymi promieniami. W pustym pokoju znowu zagościł półmrok.
***

Zona. Wśród śnieżnej, ukraińskiej zimy bywały miejsca gorącej atmosfery. Ogniska, żarty, wódka i melodie gorzej lub lepiej grane na siedmiostrunowych gitarach. Prawosławne Boże Narodzenie właśnie przeszło w drugi dzień. Głośny świst zakłócił spokój Doliny Mroku. Przede wszystkim zaś zakłócił spokój żerującego akurat snorka, który dokonał swego żywota w sposób znany wśród graczy w Quake'a jako "telefrag". Lenin zaciągnął się radioaktywnym powietrzem.
- Nie ma to jak w domu. - pomyślał.
Od razu przystąpił do sprawdzenia czy tego i owego mu nie brakuje. Był pewien powód dla którego obawiał się użytkowania artefaktów w celu przemieszczania się. Palce, zęby, oczy, uszy i klejnoty rodzinne były na swoim miejscu, jednak Lenin miał wrażenie że wątroba chyba zmieniła stronę ciała. Bywa. Mogła zniknąć. Lenin nie mógł wyciągnąć z pamięci widoku syna pewnego naukowca, którego część zdążyła się teleportować. Szkielet, stopy i okolice pasa zostały jednak na miejscu. W sumie ciekawe, czy udało mu się syna poskładać. PDA zabrzęczało serią wiadomości. Aha, czas na nocną wycieczkę. Lenin sięgnął po paczkę papierosów.

Nie było żadnej paczki papierosów.
- BLJAAAAAAAAAAAAA rozbrzmiewające po całej Zone oznajmiło wszem i wobec, który rewolwerowiec znowu zawitał w mieście.
 

MCaleb

Użytkownik
Dołączył
29 Grudzień 2016
Wiadomości
317
Punkty z reakcji
3
Punkty
18
Maszyneria naprowadzająca buzowała w najlepsze. Skrzeczała, syczała i sypała iskrami aż miło. Bateryjka z elektry była ciut za mocna i popaliła część obwodów, ale gdzie technika zawodzi, magia pomaga.
Caleb przyładował kilka razy z kopa w urządzenie - gniotsa, nie łamiotsa - i od razu sygnał stał się mocniejszy. Nie zadowoliło to jednak lisza, który z kieszeni wyciągnął odrapanego Makarova specjalnego przeznaczenia. Wymierzywszy w kluczowe miejsce układu, pociągnął za spust dwukrotnie. Wystrzały rozświetliły ciemność i błyszczące kule zagłębiły się w urządzeniu tam, gdzie powinny, zostawiając ziejące dziury. Sygnał rozlał się po całej planecie, następnie po całym Układzie Słonecznym i mknął dalej, a nawet wniknął w podprzestrzeń i rzeczywistości alternatywne. Przy okazji powodując lokalny blowout i powstanie pięćdziesięciu nowych anomalii wokół i wewnątrz kompleksu laboratoryjnego. W oddali pod nogami jakiegoś stalkera aktywowała się nowa trampolina i wystrzeliła nieszczęśnika dziesięć metrów w powietrze.
- No, wreszcie działa jak powinno. - uśmiechnął się Caleb pod maską, a raczej zrobiłby to, gdyby miał twarz. Schował Makarova i wszedł w ścianę, teleportując się na dziedziniec kompleksu.

Jego oczom ukazał się ciekawy widok, a może i straszliwy dla postronnego obserwatora. Na elewacji budynku pracowały powolnymi ruchami zombie. Malowały ściany starą, zawierającą jeszcze ołów farbą, wstawiały nowe okna - krzywo, ale zawsze - oraz kosiły trawę sierpami i młotami, a nawet mocowały się z młodymi drzewkami, próbując je wyrwać, wygryźć tudzież wyrąbać.
Wyglądało to dobrze, choć brakowało im animuszu. Caleb wzruszył ramionami. Wygładzi się później, zapewne z pomocą laborantów, ale przynajmniej nie powita się ich syfem i kurzem. Zombie w strojach pokojówek i kamerdynerów zajmowały się pokojami gościnnymi i osobistymi tych, którzy je mieli. Korytarze na szybko wymiótł Caleb przyzwanymi tornadami, uprzednio magicznie przytwierdzając stare szkielety i zwłoki, by pozostały na dawnych miejscach.

Sprawdziwszy, że prace postępują do przodu, obrócił się do bramy - już rozgiętej i umieszczonej na skrzypiących zawiasach, po czym przytwierdził na niej notatkę.
A napisane na niej było:
Witajcie Laboranci! Nowi, starzy, istniejący i nie.
Mamy następujące stanowiska do obsadzenia, aby Laboratorium prosperowało i rozwijało się:
- Konserwator powierzchni płaskich,
- Konserwator powierzchni zakrzywionych,
- Konserwator powierzchni nieeuklidesowych,
- Konserwa,
- Zaopatrzeniowiec,
- Większy konus tańczący na krużganku,
- Mniejszy konus tańczący na krużganku,
- Bułgarski chomik,
- Tu się coś dopisze później,
- Medyk,
- Mikrobiolog,
- Makrobiolog,
- Tescobiolog,
- Złoty buc na zielonym kobiercu,
- Pierogi ze skwarkami,
- mleko,
- jajka,
- masło,
- Zombie #23,
- Ambasador we Wiosce Stalkerów (wymagany zmysł pertraktacji lub ciężka ręka),
- Ambasador u Monoliciarzy (wymagana mocna głowa),
- Ambasador u Grzechu (wymagany brak oczu),
- Ambasador u Bandytów (wymagana mocna wątroba),
- Abażur w pokoju gościnnym #616,
- Bakłażan,
- Technik ogólnego przeznaczenia.
Nabór na inne pozycje również jest możliwy, ale tylko po uzgodnieniu ze mną. Żadnej budowlanej samowolki.
Zarządca budynku
MCaleb
 

Missile

Sugar dadd
Dołączył
28 Grudzień 2016
Wiadomości
674
Punkty z reakcji
28
Punkty
28
Wiek
124
Lokalizacja
ODDAJCIE FASZYSTOWSKIE ŚWINIE
Strona internetowa
kowekvsapap.ru
- No dawaj skurwysynu, złap się!
Missile odgarnął z mordy tłuste włosy i aż trząsł się z podniecenia. Stał zgarbiony, sparzony afrykańskim słońcem, wgapiając się w telefon, który trzymał kurczowo obiema rękoma jakby była to nerka, której przeszczep jest jedynym ratunkiem na przeżycie. Na ekranie telefonu biało-czerwona piłeczka, czyli pokeball, właśnie uderzyła o dwugłowego pokemona, czyli Doduo, CP 287, po czym zamknęła się z nim w środku. Jeden niepewny ruch pokebolla. Drugi niepewny ruch pokebolla. Trz...
- AJPIERDLKURWCHJUKRWCHJPIERDKURWCHUJKRWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Niesprecyzowany ciąg przekleństw wydobył się z ust Miski kiedy Doduo wyskoczył z pokeballa. I uciekł. Dalszy ciąg wrzasków rozniósł się po sawannie.
- WRACAJ TU TY KURWO DWUGŁOWA! NASRAM CI DO RYJA!
Gdyby też nie zużył przedtem tego samego dnia resztki ultraballi i greatballi na taurosy i charmandery... Nie wziął niestety pod uwagę, że w Afryce występuje jeden pokestop na państwo.
Dalszy ciąg przekleństw, tym razem spowodowany nadzianiem się głową na odbyt żyrafy.
Tak w skrócie opisać można wyprawę Miski po Afryce.
***
Minęło jakieś pięć lat, odkąd po raz ostatni widziano go w Zonie. Krążyły słuchy, iż nie był to zbyt przyjemny widok. Ponoć twarz miał wówczas tak zapadniętą, że wyglądał jak czterdziestolatek na odwyku. Oczy przekrwione, twarz porośnięta czarnym mchem przypominającym zarost łonowy gimnazjalisty, włosy tłuste tak bardzo, że jednym pociągnięciem głowy po patelni można by ją przygotowywać do smażenia naleśników. Ruchy powolne, zmulone, a przy tym koślawe i tak bardzo niezgrabne, że część stalkerów brała go za zombie.
Większość, jako powód jego stanu zdrowia, obstawiała tęsknotę za Gwiezdnym Kapucynem, który jeszcze nie wrócił z wyprawy po układzie pokarmowym nibyolbrzyma, inni napromieniowanie, niedożywienie, depresję i choroby weneryczne. Kiedy więc nagle zniknął bez śladu, bez żadnej wiadomości, listu, notki czy choćby wpisu na twitterze, każdy przyjął za pewnik, że wyzionął ducha i bawi w niebie pijąc boży browar (B.B. originals) z pijawkami i snorkami.
Co więc się stało? Czy Miska nażarł się flaków mięsacza po czym wysrał własne jelita? Czy jego ciało odmówiło posłuszeństwa z powodu braku seksu? Czy też z powodu napromieniowania zmutował w snorka i biega teraz wesoło po łąkach wcinając radośnie innych stalkerów?
Prawda jest okrutna.
Po prostu spierdolił.
Sprzedał u Sidorowicza cały dobytek, włącznie ze wszystkimi ubraniami, pozostawiając sobie tylko Płaszcz Mocy, po czym zapakował się do trupiarki i wyjechał w siną dal, by przez kolejnych pięć lat tułać się po świecie. Na cele swych podróży wybierał bogate, nowoczesne kraje z pięknymi, gorącymi kobietami, takie jak Kambodża, Turkmenistan czy Macedonia. Zwiedzał, opalał się, grał w komputer, jednocześnie wysyłając starym znajomym z Zony swoje zdjęcia z półnagimi bździągwami, oczywiście każde przerobione w Paint.NET przez Kowka, którego sympatię zdobył dawno temu w Zonie, gdy przyłapał go kopulującego z mięsaczem i obiecał nikomu nic o tym nie wspomnieć. Notabene tego samego dnia przedymał najpierw Kowka, a później jego mięsacza. W każdym razie wstawiane zdjęcia wywoływały lawinę komentarzy i niosły ze sobą niebywały fame, co bardzo łechtało jego ego. Pod każdym zdjęciem widniały wpisy pokroju:
Pa jak rucha jebany! – friendzoned_enzo69
Oddam moje prącie za ten płaszcz. Nieużywane, lekko zaropiałe. Tylko poważne oferty. – Slodki_Infernal
Próżność zaczęła mu jednak wychodzić bokiem, na szczęście uratował go lipiec 2016. Premiera Pokemon Go zmieniła jego życie o 247 stopni. Przemierzał świat w poszukiwaniu nowych okazów tych potworków, aż w końcu brakowało mu tylko Doduo. Nigdzie nie mógł znaleźć tego dwunożnego popierdalacza, stąd zawitał aż do Afryki.
Właśnie ładował swoją stuningowaną Nokię 3310 z wgranym Androidem przy jedynym pokestopie Tanzanii, kiedy przyszła jakaś wiadomość. Pewien, że to kolejny sweet komentarz od fana, odblokował telefon.
„Wiadomość od: MC”
Missile podniecił się bardziej niż pedofil w disneylandzie. Czyżby...?
Przeczytał wiadomość i już wszystko wiedział.
Jebać Doduo. Jebać Dodrio. Jebać Afrykę i komary. Wraca do Zony, wraca do X-21. Nie było niestety wolnych miejsc dla PUA treneiro, postanowił więc zająć wakat medyka.
 

Leeter

Użytkownik
Dołączył
12 Styczeń 2017
Wiadomości
85
Punkty z reakcji
5
Punkty
8
Lokalizacja
Sypialnia twojej mamy
Amnezja, alkoholizm, wyjście ze spierdolenia. Te wszystkie wymówki były esencją Leetera, porzucił wszystko, miał w dupie wszystkich członków X-21. Leeter włóczył się po Europie, idąc z Mazowsza zahaczył o Niemcy, Włochy i wrócił do Polski. Osobnik ten przez ostatnie 4 lata żył w dawnym bunkrze wzniesionym przez narodowosocjalistyczne władze, w czasie ostrzejszych zim ledwo dawał radę, bo był wychudzonym alkusem, który na samą myśl o Jägermeisterze cieszył się jak dziecko. Całą swoją nieobecność spędził on na czytaniu o dokonaniach, nieistniejących już, żołnierzy Waffen SS, piciu trunków, straszeniu młodych dziewcząt i spacerach w miejsca, gdzie czuł obecność nazistowskich duchów. Po butelce mocniejszego trunku z reguły bredził z reguły coś o tysiącletniej Rzeszy, ale zaraz po przydługich monologach o wyższości rasy aryjskiej nad rasą słowiańską zaczynał krzyczeć:
- R U C H A N I E... CYCKI, DUPA, JEBAĆ, OD TYŁU
Jego życie było próbą zapomnienia o wszystkim, co wydarzyło się w przeszłości. W między czasie ów osobnik skompletował mundur Waffen SS w kamuflażu Eichentarn Herbst kradnąc poszczególne jego części niemieckim weteranom i dokonując szabru w sklepach z militariami.
Pewnego dnia krawędziowy chuderlak czytając Mit dwudziestego wieku Rosenberga otrzymał, na swoją przestarzałą Motorolę, mejla od użytkownika MCaleb o treści:
X-21 wymaga remontu i jest prowadzony ponowny nabór. Wracaj, gnoju.
To był wystarczający impuls do wyrwania domorosłego naziola z paroletniego snu i jak po dwóch dawkach kokainy pognał do starego, dobrego, kompleksu laboratorium X-21. W tym celu wskoczył do pierwszego lepszego pociągu, wchodząc do wagonu wygonił wszystkich pasażerów wystrzeliwując serię z rozlatującego się Sturmgewehra 44 i wygodnie rozłożył się na siedzeniach przepijając stresy swoimi ulubionym trunkiem. Podróż trwała sporo czasu z powodu nagłego zatrzymania pociągu czekającego na policję, która to jechała na miejsce zdarzenia tuż po otrzymaniu zgłoszenia o agresorze uzbrojonego w broń palną. Resztę drogi przebył on jadąc autostopami, bo nie znał lepszej alternatywy. Tuż po dotarciu do X-21 rozejrzał się on po całym dziedzińcu, który ział przejmującą pustką i niewiele myśląc zaczął drzeć mordę:
MCaleb, Sölve, wy pedały jebane, co z wami!?
Odpowiedziała tylko głucha cisza. Leeter wbiegł nerwowo do pomieszczenia gdzie miał zwyczaj rezydować i zobaczył, że nic się w nim nie zmieniło. Pokój był wyposażony w jednoosobowe łóżko, biurko na którym stał wysłużony pecet, a przed nim rozlatujące się krzesło, którego obicie sygnalizowało, że zostało tutaj wylane wiele nasienia do różnych świń. Na ścianie wisiał plakat z Haruhi, a tuż obok prawie zerwany plakat propagandowy zachęcający do wstąpienia do Waffen SS. Dawny mieszkaniec X-21, zrezygnowany, położył się na zakurzonym łóżku zapijając swoje frustracje i zasnął oczekując w krainie snów na następnych członków starej ekipy z nadzieją, że nie była to fałszywa wiadomość od jakiegoś żartownisia. Mózgozwęglacz zaczął działać na przepity łeb samotnika, a w myślach rozbrzmiał hymn Związku Radzieckiego.
 

Lenny Weisstein

Użytkownik
Dołączył
28 Grudzień 2016
Wiadomości
348
Punkty z reakcji
12
Punkty
18
Lokalizacja
Cave of the Past
- Ciapaty pliz dont brejk maj hart, piękny Arabie z mych snów...
Podśpiewując bakistańskie disco Lenny przechadzał się po Zonie powoli kierując się w stronę X-21. A przynajmniej ostatniej lokacji w której pamiętał X-21 się znajdowało. Niestety, jego pamięć była dość zawodna. Zdążył nawet zahaczyć o kupę niezwykle radioaktywnego gruzu, przed którym znalazł jedynie przerdzewiałą tabliczkę, z której można było odczytać jednie liczbę "12".
To chyba nie tu.
Nareszcie, nad ranem, gdzieś pomiędzy Kordonem a Zatonem udało mu się znaleźć ślad laboranckiej dekadencji. Stara chata, nosząca świeże ślady po kulach i nieudolnie wykonane czerwoną farbą graffiti o treści przynoszącej pewne skojarzenia.
graff.png

Do X-21 zaszedł po niecałej godzinie, idąc po tropie ciepłych łusek i zapachu farby. Zombie leniwie snujące się po terenie instytutu nawet nie próbowały udawać zajętych pracą. A tej było co nie miara. Walające się tu i ówdzie śmieci, gruz oraz nieskoszona trawa dawały znać, jak długo miejsce to było opuszczone. Lenek zajrzał do stróżówki. Złamany, pordzewiały szlaban z wyrzutem patrzył z poziomu gleby. Stróżówka straszyła półmrokiem. Poza zapachem stęchlizny i połyskującym kośćmi szkieletem nie było w niej niczego. Infernal musiał jeszcze nie dotrzeć. Chyba że wciąż tu jest. Lenny pochylił się aby sprawdzić czy na czaszce nie ma wypalonego słowa "DISS", skutku ubocznego paruletniego nadużywania twójstarolu. Dawny wartownik zasłynął z zamiłowania do tej substancji po utracie stanowiska. Jednakże, jedyną nieścisłością w budowie czaszki była dziura po kuli, najprawdopodobniej wystrzelonej z Makarowa. Lenny wyszedł ze stróżówki i zameldował się na cały głos.
- HEJ, CHOLERY! DOBRY ZIOMEK IMIGRANT PRZYJECHAŁ!
Przebranie Abdula prosiło się o stosowny żart sytuacyjny. Odpowiedziały jedynie zawodzenia zombie.
Lenny skierował się do głównego budynku. Otwarte drzwi, świecąca się lampka i świeże papiery przyczepione pinezkami do korkowej tablicy sugerowały że przynajmniej jeden z gospodarzy musi być na miejscu. Lenny rzucił okiem na papiery. Stołówkowy jadłospis. Lista przybyłych. Lista wolnych stanowisk.
- Pierdolę, ja tu przyjechałem po socjal i na dupeczki. - pomyślał Lenek, wspominając wybryki z dawnych czasów.
Wpisał się na listę przybyłych. Teraz możemy iść negocjować socjal.
 

Alechemik

Użytkownik
Dołączył
30 Grudzień 2016
Wiadomości
78
Punkty z reakcji
0
Punkty
6
Lokalizacja
Prywatna willa JP2
Alchemik cały ubłocony i lekko napromieniowany, dotarł wreszcie do X-21. Rozejrzał się po najbliższej okolicy. Chwasty, krzewy, spółkujące mięsacze, parę anomalii, spółkujące mięsacze... Zrobił parę fotek, by potem przejrzeć je w samotności.
Po chwili zauważył kartkę na bramie.
-Hmmm... Konserwa, mniejszy konus tańczący na krużganku, bułgarski chomik i ambasador u Monoliciarzy... Na niczym więcej się nie znam.- Pomyślał, pisząc na kolanie podanie o przyjęcie do następujących funkcji. Abażur w pokoju #616 nie wchodził w rachubę. Pamiętał opowiadania starszych stalkerów o eksperymentach, które przeprowadzano w placówce X-12. Parę minut później, gdy już skończył bazgrać na pożółkłych skrawkach papieru (które de facto miały służyć do tzw. "innych czynności"), wszedł do potężnego kompleksu badawczo-prześmiewczego. Rozglądał się za pokojem podpisanym "69". Tak podpisany był jego pokój, po tym jak przybył tu wiele lat temu. Ze względu na to, że całe X-21 było jedną wielką anomalią czasoprzestrzenną, pokoje zmieniały czasami swoje położenie. Sam budynek był prawdopodobnie względnie, albo bezwzględnie starszy niż cała Zona. Tak przynajmniej uznał Alchemik, przechodząc koło kilku kolumn w stylu egipskim, które nagle wyrosły ze ścian, po czym zmutowały jak świeżo narodzony pomiot jakiegoś Przedwiecznego.
Po kilku kwadransach błąkania się, znalazł biuro MCaleba. Stalker zawsze instynktownie bał się nieco rady nadzorczej X-21, toteż wsunął tylko kartki z podaniami w szparę pod drzwiami i cofnął się. Po chwili spod drzwi wysunęła się przypalona kartka z pieczątką "Zgoda". Ucieszony Alchem wziął kartkę i pobiegł nieeuklidesowym korytarzem, by odnaleźć swój pokój... Albo chociaż stołówkę.
Tymczasem po podłodze przebiegł szczur... A może nornik? W każdym razie był to relikt z dawnych czasów.
 

atikabubu

Użytkownik
Dołączył
27 Styczeń 2017
Wiadomości
53
Punkty z reakcji
1
Punkty
8
Ati leżał na swoim wyrze i patrzył na sufit w swoim pokoju, gdzieś w głębi bunkra którego oryginalna desygnacja została zatarta i zapomniana, więc lokatorzy pieszczotliwie nazwali go "Kurwidół". Kurew tu nie było, chyba że atencyjnych, a jedyny dół jaki tu się znajdował był wypełniony warstwą komunistów i zombie, a potem przykryty warstwą wapna. Niestety, nie wiodło się temu bunkrowi, więc to biały proch był nieskazitelnie jasny już jakiś czas.

- Gdzie te czasy gdy każdego idiotę mogłem wjebać do dołu pod byle pretekstem... - westchnął pod nosem.

Dryblas był tu tzw. moderatorem, niektórzy nazywali go pałą, a w gruncie rzeczy to był tylko gloryfikowanym cieciem. Wtem, jak mu telefon nie zabrzęczał chujowym domyślnym dzwonkiem, to aż mu wyleciał z ręki, fiknął 900 Ollie No Scope i wylądował na wyrze.

- Żesz w dupę... - powstrzymał się od bardziej dosadnych określeń.

Chwycił urządzenie, odblokował ekran i przeczytał: "X-21 znowu nadaje". Podrapał się w głowę, i poszpionował we właściwościach wiadomości.

- Numer z Belize, no pięknie... Aaaaaj waaaaj...

Sekundę później, dostał następną wiadomość, tym razem memen... nememem... menemen...

- Ememesa, kretynie...

Zamknij mordę, i dopasuj się do narracji. A więc...

- Nie zaczyna się zdania od "a więc", ty niematerialna parówo...

Chryste panie na niebiesiech... ZATEM, Ati otworzył i tę wiadomość, a tam widniała tylko mapka.

- Ten sam nadawca... Jaka jest szansa, że jakiś murzaj z Belize robi sobie jaja z pogrzebu? A co mi szkodzi! I tak tutaj psy dupami szczekają, a tym burdlem zarządza jakiś wsiur na wózku inwalidzkim i kryptokomunista z jeszcze większego zapiździa...

Ati chwycił plecak, zapakował skarpety, bawełnoświaty, inne artykuły bieliźniane, pół sklepu SFD supli, ładowarkę do Nokii którą zdobył od poprzedniego zarządcy bunkra (chociaż sam nie wiedział na co mu ona), laptoka i prowiant ze skrytki. Następnie przy użyciu szybkiej samojebki, kolorowej drukarki, nożyczek, taśmy, zapasowych ciuchów i Realdolla za którego zapłacił jak za zboże, stworzył całkiem zadowalającego sobowtóra. Jeśli pominąć fakt, że ma większe cycki niż jego pusty sagan...

- Aleś ty mądry, ajajaj...

Walnął sobowtóra do wyra, ubrał trafiejny mundur Bundeswehry, wzuł trepy, złapał kałacha, wyłączył światło w pokoju i zamknął za sobą drzwi. Z racji, że w bunkrze był ruch porównywalny do pogrzebu bezimiennego żula, Ati przemknął przez zakurzone korytarze nieniepokojony przez absolutnie nikogo, i wyszedł na świeże powietrze jak gdyby nigdy nic. Etat ciecia na bramie został już dawno zredukowany, także nasz, ghe, bohater przeszedł przez rozklekotaną bramę i ruszył w kierunku przygody.

---

- Kurwa mać... Ja pierdole... "Cardio kills gains" mówili... "Na chuj ci cardio?" mówili... - Ati stękał gdy już zbliżał się do swojego celu, którym okazało się krzesło pod zbutwiałym drzewem.

Telefon znowu mało go nie przyprawił o zawał, a wiadomość w pełnej okazałości brzmiała "Klapnij sobie"

Rozejrzawsze się wkoło podejrzliwie, Ati grzmotnął swoim stukilowym tyłkiem na krzesło, i wtedy, ziemia się pod nim rozstąpiła.

- Kuuuuuuuuuuuuuuuuu... - było słychać przez chwile na polanie

---

Ati obudził się widząc nieznajomy sufit, trochę podniszczony ale jakiś swojski. Usiadł, stwierdzając, że jest na w miarę wygodnym barłogu i rozejrzał się po pokoju który był cokolwiek spartański.

- Przynajmniej jest prąd i grzejnik... - skonstatował i wtem zauważył kartkę na szafce nocnej, opatrzonej tyloma znakami tajemnymi że nawet czuniizjeb z hińskiej bajki by tego nie wymyślił. Wśród całego tego galimatiasu był kawałek napisany po polsku, aczkolwiek czcionką Comic Sans MS.
Jesteś, to dobrze. Znajdziemy ci jakąś robotę, a o tamtych zapomnij.
Witaj w X-21,
M.

- No pięknie, wciągnęli mnie do X-21... Tyle lat pogardy psu w chuj! Może to i lepiej? A co się będę rozwodził...

Ati wstał z bardaku, i chwycił klamkę drzwi swojego pokoju.
 
shape1
shape2
shape3
shape4
shape5
shape6
Back
Top