Nowinki

Welcome to Laboratorium X-21

Join us now to get access to all our features. Once registered and logged in, you will be able to create topics, post replies to existing threads, give reputation to your fellow members, get your own private messenger, and so, so much more. It's also quick and totally free, so what are you waiting for?

Przedłużony epilog

Valentino

Użytkownik
Dołączył
9 Styczeń 2017
Wiadomości
36
Punkty z reakcji
0
Punkty
6
Przedłużony epilog

I Spóźniony, wyczekiwany

Jasna o tej porze dnia poczekalnia u doktora Majakowskiego jak zwykle świeciła pustkami. Dwa rzędy niskich, zielonych plastikowych krzesełek stały naprzeciwko siebie pod szaro-białymi brudnymi ścianami: na jednym z nich leżała jakaś wiekowa, złożona w pół gazeta, pod innym, ustawionym najbliżej drzwi wejściowych, gniło kilka żółto-czerwonych liści, które przywiało tu z zewnątrz. Przez jedną parę niskich i szerokich okien wpadało do środka zimne białe światło porannego słońca, dało się też słyszeć przytłumione głosy rozmawiających na zewnątrz osób.
W okolicach dziewiątej drzwi do poczekalni obozowej przychodni zaskrzypiały cicho, pchnięte naprzód przez niskiego, krępego, łysiejącego mężczyznę z nienaturalnie małymi, niepasującymi do reszty, jakby pomniejszonymi magicznym urokiem uszami, ubranego w grubą zieloną kurtkę, ciężkie buty i trzeszczące z każdym ruchem wojskowe spodnie z wielką, czarną klamrą – wszystko o jednakowym, ciężkim zapachu starego smaru. Chwilę później zaskrzypiało cienko i krzesło, które zajął nowoprzybyły. Westchnął, ospale założył nogę na nogę, oparł się swoją łysą głową o zimną ścianę i przymknął oczy, czekając na przybycie doktora. Głowę wypełniały mu nuda i marazm, a powietrze wokół niego powoli nasiąkało oleistym smrodem rodem z wojskowej zbrojowni. Spojrzał przed siebie, na wiszący obok okna plakat informacyjny o rodzajach alarmów w obozie „Gwiazda”: większość z nich kończyła się na różnego rodzaju dźwiękach wydawanych za pomocy syreny; w bliżej niezdefiniowanych „sytuacjach wyjątkowych” (kiedy widocznie nie chodziło już o atak mutantów czy wrogo nastawionych ludzi), których nikt chyba nigdy nie był świadkiem, regulacje przewidywały wystrzelenie trzech czerwonych flar w przeciągu jednej minuty.
Od kilku miesięcy Majakowski miał aż za dużo wolnego czasu, często zdarzało mu się więc zjawiać w swej przychodni nawet godzinę po planowanym czasie jej otwarcia. Wszyscy wiedzieli, gdzie mieszkał, i nigdy nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś pędem gnał do jego domu w jakiejś nagłej sprawie. W ciągu ostatnich paru tygodni zajmował się samymi drobiazgami: zatruciami pokarmowymi, oparzeniami, skaleczeniami i skutkami drobnych bójek, których od początku października zdarzyło się w obozie zaskakująco dużo.
Łysiejący mężczyzna o śmiesznie małych uszach otworzył oczy na dźwięk otwierających się drzwi wejściowych i zdobył się po chwili na lekki uśmiech.
Doktor Majakowski, niewiele wyższy, za to o wiele chudszy od pierwszego dziś pacjenta, ściągnął z głowy wiekową czarną czapkę, odsłaniając bujne, postrzępione siwe włosy i okrągłe zakola. Na widok tak wcześnie zjawiającego się interesanta zabłysły mu oczy: odwzajemnił uśmiech, choć sam wyszczerzył się niemal nienaturalnie, niepokojąco szeroko – jakby zażył jakiś narkotyk albo dowiedział się, że jego znienawidzony młodszy brat Anton, zszedł na zawał albo wpadł pod tramwaj.
– Fiodor, tak? – zagadnął z jakiegoś powodu podekscytowanym głosem, szukając po omacku kluczy we wszystkich, Bóg wie ilu, kieszeniach swojego czarnego płaszcza.
Fiodor „Ślimak” Tymoszenko skinął mu w odpowiedzi na „tak”.
– Promieniowanie? Użarło cię coś? Wstąpiłeś w anomalię? Postrzał? Skutki uboczne artefaktów? – wymienił doktor raz za razem, nie do końca chyba zdając sobie sprawę, że gdyby doszło do którejkolwiek z tych rzeczy, Fiodor prawdopodobnie nie siedziałby teraz spokojnie z wyrazem niczego innego jak czystego znudzenia na twarzy. Chwilę później triumfalnie wyciągnął pęk kluczy z samego dna płaszcza i, po chwili poszukiwań i wybraniu małego brązowego klucza, zaczął mocować się z zamkiem u drzwi gabinetu.
Fiodor pokręcił głową na „nie”.
– Nie te czasy, doktorze. Ząb. Muszę z nim wyżyć jeszcze kilka dni, potem jadę na leczenie.
Niedawny blask w oczach Majakowskiego przepadł z chwilą wypowiedzenia owych słów. Powoli i niespiesznie przekręcił klucz w zamku, pchnął piszczące drzwi naprzód i leniwym krokiem wszedł do środka, rzucając po drodze pęk kluczy na obskurną brązową kozetkę. Nie ściągnąwszy nawet wierzchniego ubrania, podszedł do stojącego w samym środku gabinetu biurka i usiadł na jego blacie, strącając przy tym na ziemię kilka pustych kartek, długopis i inny mało ważny szmelc.
– Paracetamol – mruknął i wskazał na wysoką oszkloną szafkę z lekarstwami, stojącą samotnie w samym rogu pomieszczenia. – Weź sobie, ile tam potrzebujesz. Samoobsługa.
Zsiadł z blatu, przez co na ziemi wylądowała jeszcze jakaś książka, i po ludzku – choć nadal w swoim grubym płaszczu, przez który Majakowski zaczął się pocić – usadowił się na stojącym za biurkiem fotelu.
– Nie te czasy – mruknął pod nosem, rozpiąwszy w końcu pierwszy z guzików swego płaszcza. Powiedział to do siebie jakimś nieobecnym, zamyślonym, otępiałym tonem. Obejrzał się na Ślimaka, który zgarnął właśnie z szafki jeden blister leków przeciwbólowych. Podziękował doktorowi, podrapał się pod pachą i wyszedł na zewnątrz, zapominając o zamknięciu za sobą drzwi gabinetu – wejściowe zatrzasnęły się same, sprowadzone na swoje miejsce hamulcem hydraulicznym.
Majakowski zrzucił płaszcz na ziemię, obrócił się w stronę stojącego przy oknie gabinetu telewizora i nachylił się, by wcisnąć uruchamiający go przycisk. Resztę dnia spędził na leniwym popijaniu przedostatniej butelki wódki i oglądaniu to kanału sportowego, to starych ukraińskich filmów z lat 70.
Wieczorem, kiedy zamykał gabinet, w myślach zabrzmiało mu ot-tak echo zasłyszanej parę dni temu rozmowy; tu, w obozowym barze.
„Jeśli coś ma się skończyć, to niech przynajmniej skończy się z przytupem. Pierdolnięciem. W blasku wybuchów, otoczone przez wrzaski przerażenia. Agonii. Apokalipsa, tego nam tutaj trzeba. Końca z przytupem”.
Rozbawiło go wspomnienie o Apokalipsie: od razu wyobraził sobie reakcję świata na potencjalne ponowne objawienie właśnie tu, w coraz bardziej pustoszejącej, zamierającej, spenetrowanej do reszty Zonie.
Niecałą godzinę później Majakowski zjadł szybką kolację, przebrał się i bez brania prysznica wczołgał pod kołdrę w swoim ciasnym, dziwie przytulnym pokoju, zajmowanym kiedyś przez nieżyjącą już i pochowaną nieopodal „babuszkę”; jedną z wielu, które po osiemdziesiątym szóstym postanowiły, mimo skażenia, pozostać na własnej ziemi do samego końca swoich dni.
Większość załogi „Gwiazdy” wciąż spała w wybudowanych na szybko barakach – tylko uprzywilejowanym, takim jak doktor Majakowski właśnie, trafił się luksus przejęcia chat po umarłych ze starości mieszkańcach wsi. Zadowolony tą myślą – rozpamiętując chwilę, w której dowiedział się, że chata przypada właśnie jemu; przypominając sobie jednocześnie ekscytację i euforię na myśl o nieznanej wtedy jeszcze, nieskończenie tajemniczej i groźnej Zonie – doktor zasnął z głową wciśniętą w sam kąt ciemnej sypialni. Przyśnił mu się, po raz pierwszy od ponad dwóch lat, jego młodszy brat. Dusił go, dusił na łóżku, na których umarł ich ojciec, stojącym nie wiadomo dlaczego pośrodku zardzewiałego placu zabaw; a im bardziej go dusił, tym potężniejszy stawał się smród moczu i kału, który kojarzył mu się już tylko z…
Lada chwila miał go wykończyć – i wtedy obudził go ryk syreny. Otworzył oczy i przewrócił się na plecy, wpatrzony tępo w sufit, zgrzany, zdyszany i powoli wracający do rzeczywistości. Nie rozpoznawał tonu syreny, nie miał pojęcia, co się dzieje.
Zamrugał, gdy przez małe okienko nieopodal łózka wpadło do środka czerwone światło. Zobaczył uwydatnione w nim sęki w deskach sufitu, błyszczącą szklanką oprawę staromodnej ikony, kołyszącą się, pustą pajęczynę i ciągnące się po kołdrze cienie rzucane przez ramy okna oraz intensywne, trupioczerwone błyskanie drugiej już flary, odgłos wystrzelenia której dotarł do Majakowskiego z niezrozumianym opóźnieniem.
 

Sölve

Piorun ekipy
Dołączył
27 Grudzień 2016
Wiadomości
1,031
Punkty z reakcji
77
Punkty
48
Lokalizacja
Brokilon
No, po tylu latach oczekiwania, w końcu stary, dobry Valen. Naprawdę długo czekałem na tekst w Twoim stylu. I czekam na więcej :) Dzięki!
 

Missile

Sugar dadd
Dołączył
28 Grudzień 2016
Wiadomości
674
Punkty z reakcji
28
Punkty
28
Wiek
124
Lokalizacja
ODDAJCIE FASZYSTOWSKIE ŚWINIE
Strona internetowa
kowekvsapap.ru
Świetny rozdział, absolutnie nie ma się do czego przyczepić, poza tym że jest zdecydowanie za krótki. Widać, że to dla Ciebie nie pierwszyzna, że sporo już w życiu się napisałeś. Czekam na dalszy ciąg, oby następny wpis był dłuższy. Póki co pełna profeska.
 
shape1
shape2
shape3
shape4
shape5
shape6
Back
Top