Demon's Souls
Drogi graczu, witaj w królestwie Boletarii, gdzie dosłownie wszystko, co się rusza, chce odebrać Ci życie. Właściwie nie może Ci go odebrać, bo i tak jesteś martwy, więc po co się martwić. Boletaria, dzięki pewnym ruchom jej króla, stała się prawdziwie kwitnącym królestwem. Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. Działania władcy doprowadziły do przebudzenia pradawnego demona i spowicia granic królestwa nieprzebytą mgłą. Ta, kurwa, nieprzebytą – pewnemu śmiałkowi się to udało i opowiedział „na zewnątrz”, co się dzieje w jej wnętrzu. Przyciągnęło to wojowników i innych ludzi, którzy nie bali się śmierci – wcielamy się w jednego z nich. Podczas podróży poprzez mgłę, słyszymy głos, który obiecuje nas przez nią przeprowadzić. Zgadzamy się i, tadam, lądujemy w Boletarii! Niestety nasza podróż szybko się kończy, ponieważ zostajemy zabici przez wielkiego złodupca. Okazuje się jednak, że nie zginęliśmy, bo ktoś spętał naszą duszę w tzw. Nexusie. Dzięki temu niby żyjemy, ale wyrwać się nie możemy. Mamy dostęp do pięciu lokacji, w których musimy pokonać demony i zabić bossów, wtedy zostanie złamana centralna pieczęć, co pozwoli nam unicestwić głównego złego. Ale starczy już o fabule. W grze nie mamy czegoś takiego jak doświadczenie i poziomy – są za to dusze, które pozwalają nam rozwijać statystyki naszego bohatera. Gdy giniemy, tracimy wszystkie zebrane dusze, lecz możemy je odzyskać, jeśli wrócimy do miejsca naszej śmierci i natkniemy się na plamę krwi. Jeśli po drodze zginiemy kolejny raz, jesteśmy w dupie, dusze przepadły. Oprawa graficzna nie kuleje, wszystko jest utrzymane w jednolitym, brudnym, pełnym zgnilizny stylu. Na udźwiękowienie nie zwróciłem uwagi, bo cały czas bluzgałem. Jest to gra z serii „Souls”, więc nie polecam traktowania jej jako spacerek po parku, bo już niejednokrotnie miałem ochotę cisnąć padem w ścianę. Grę gorąco polecam i zapraszam do rozmowy.